Wiecie co najbardziej kocham w Australii? To, że rzeczy, które zazwyczaj kojarzą nam się z egzotycznymi wakacjami, pocztówką z dalekich krain, tutaj dzieją się na co dzień.
Nie jestem fanką „odhaczania” kolejnych punktów na tzw. bucket list, bo kojarzy mi się to z pyszałkowatym biciem rekordów, a wg mnie życie powinno się powoli smakować. Niemniej jednak, nie da się zaprzeczyć, że każdy z nas ma jakąś własną „listę marzeń”, a w podróżowaniu chodzi chyba między innymi o to, żeby te marzenia spełniać.
Jak już pisałam wcześniej, jednym z moich marzeń od wielu było nauczyć się nurkować. To marzenie udało się spełnić na własnym podwórku, w zasadzie pod domem, gdy w czerwcu zeszłego roku udało mi się zrobić odpowiedni kurs i zdobyć uprawnienia Open Water Diver. Ale na jednorazowym nurkowaniu się nie skończyło i moja lista podwodnych marzeń zaczęła rosnąć. Pamiętam jak jeszcze w 2016, podczas roadtripu po południowym wybrzeżu Australii z moją siostrą, przeczytała ona w przewodniku o Montague Island (około 5 godz jazdy na południe od Sydney). Jest to miejsce o tyle wyjątkowe, że pomimo niewielkich rozmiarów, wyspa tworzy unikatowy ekosystem (49 odnotowanych gatunków zwierząt), w tym kolonię liczącą 12 tys. (!) pigwinów karłowatych oraz kilka kolonii fok, zarówno australijskich jak i nowozelandzkich, a nawet lwów morskich. O ile pingwiny można zobaczyć podczas wycieczki pieszej po wyspie, o tyle foki można podziwiać tylko z łódki.
Okazuje się, że Montague Island jest także popularnym miejscem nurkowym, a foki nie boją się ludzi. Węcz przeciwnie, lubią się z nimi bawić i nie są groźne. Przeszukując internet przypadkowo trafiłam na szkołę nurkowania Narooma Underwater Safaris, którą mogę z czystym sumieniem polecić. Ceny są przystępne, instruktorzy i przewodnicy doświadczeni, ale to co najbradziej zasługuje na uwagę to ich świetna pontonowa łódź. Na Montague Island dostaliśmy się w kilkanaście minut a przejażdżka po wzbudzonym morzu i huśtających falach, gdzie słona woda zalewa twarz strumieniami to doświadczenie samo w sobie. Miejsca nurkowe wokół wyspy mnie zachwyciły. Woda była o wiele bardziej przejrzysta niż u wybrzeży Sydney w lecie (widoczność na co najmniej 15-20 m), może dlatego, że było wyjątkowo zimno, a już dawno zauważyłam, że im zimniejsza woda, tym lepsza widoczność. Oprócz tego podwodny krajobraz był bardzo urozmaicony. Duże wrażenie zrobiło na mnie miejsce gdzie płynęliśmy wzdłuż bardzo wysokiej, wręcz pionowej ściany, gdzie trudno było się zoriengtować gdzie niebo, a gdzie ziemia. W pewnym momencie udało nam się nawet zobaczyć dwa okazałe nurse sharks (po polsku ponoć rekin wąsaty?). Są to łagodne rekiny, które niesprowokowane nie stanowią zagrożenia dla człowieka, wyglądem przypominają natomiast słynne great white, poruszają się bardzo majestatycznie i potrafią osiągnąc rozmiar do 4 m długości. Najbardziej magicznym przeżyciem był jednak moment, kiedy zgodnie z obietnicą pojawiły się foki.
Było ich mnóstwo. Pływały wokół nas z każdej strony. Na lądzie foki są raczej pokracznymi, pociesznymi stworzeniem. W wodzie budzą podziw i szacunek, pływają z niesamowitym wdziękiem, wynurzając się na powierzchnię i nurkując głeboko z powrotem. Lubią naśladować ruchy płetwonurków, biorąc je zapewne za dość niezdarne stworzenia podwodne.
Może głupio to zabrzmi ale popłynęło mi kilka łez pod tą maską. Nie wiem jak to opisać, chyba po prostu nigdy w życiu nie spodziewałam się, że będzie mi dane w czymś takim uczestniczyć. Myślałam, że takie rzeczy ogląda się tylko na Discovery Channel (a i tak prawie zawsze płaczę oglądając programy przyrodnicze).
Drugim „podwodnym” przeżyciem, które wywołało u mnie podobną reakcję, choć chyba nawet bardziej surrealnym, był moment kiedy podczas zaawansowanego kursu nurkowania, który zrobiłam w październiku, nasz instruktor napisał w swoim wodoodpornym kajeciku „listen to whales”. Żeby coś w ogóle tam pod wodą usłyszęć nurkując z butlą trzeba, wiadomo, wstrzymać oddech. Nabrałam więc powietrza w płuca i gdy nastała cisza nagle usłyszałam ten przedziwny, kojący śpiew (nic dziwnego, że na YouTubie można sobie włączyć godzinną sesję podwodnych dźwięków w celach terapeutycznych). To były humbaki. Od maja do końca października przepływają wzdłuż wschodniego wybrzeża Australii. W zeszłym roku ich liczbę w Sydney Harbour oszacowano na około 15 tysięcy. Pozostało zamknąć oczy i słuchać.
Informacje Praktyczne
Do Naroomy da się spokojnie dojechać w jeden dzień z Sydney (345 km na południe), ale po drodze jest tyle pięknych miejsc, że warto przyjechać tu na dłużej jeśli tylko macie taką możliwość. Sama Narooma jest zresztą bardzo malowniczo położona, a wcześniej miniecie takie cuda jak Royal National Park i Jarvis Bay. Sam region Shoalhaven (między Woolongong a Batesman Bay wymyślił ostatnio świetny chwyt promocyjny reklamując swój 100 Beach Challange. Przyznam szczerze, że uwielbiam South Coast, a liczba rajskich plaż, które można tam znaleźć, ich różnorodność i natężenie są wręcz nieprzyzwoite.
Osobiście za każdym razem jak jestem w okolicach Naroomy śpię za darmo w samochodzie w Bodalla Park Rest Area, ok. 7 km przed Naroomą jadąc z Sydney (od strony północnej). Jest to jedna z moich ulubionych miejscówek na szybki biwak w lesie, co więcej jest to miejsce ku temu przeznaczone, a nocleg jest całkowicie legalny – 10 bardzo dużych stanowisk, gdzie zmieszczą się duże przyczepy campingowe i wszelkiego rodzaju campery. Na miejscu znajdują się toalety kompostowe, stoiliki piknikowe i kran z wodą pitną. Pryszniców brak, ale obok jest z pięć plaż do wyboru, a na każej z nich prysznic 🙂
Jeśli chodzi o nurkowanie, to Underwater Safaris robi zbiórkę w Apex Park Picnic Area, tuż obok głównej plaży, u wylotu zatoki. Na miejscu jest bezpłatny parking i publiczne toalety. Wystarczy do nich wcześniej zadzwonić, zgłosić jaki sprzęt będzie wam potrzebny i wszystko będzie już czekało gotowe na łódce. Na miejscu można zapłacić instruktorowi kartą, co jest bardzo wygodne, bo nie musicie wcześniej odwiedzać ich centrum nurkowego.
Standardowo, podczas jednej zorganizowanej wycieczki nurkuje się dwa razy. Warto dopytać o szczegóły przez telefon, i upewnić się, ze warunki w danym miejscu odpowiadają naszym umiejętnościom. Podczas pierwszego nurkowania osiągnęliśmy głębokość 26 m, dobrze jest więc mieć już pewne doświadczenie i wymagane uprawnienia. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach aby zanurkować, to większość firm oferujących wycieczki łodzią na Montague Island oferuje w swoim pakiecie snorkeling (nurkowanie bez butli).
Jak już jesteście w okolicy, to oprócz nurkowania bardzo polecam piknik w Quota Park, z przepięknym widokiem na rozlewającą się wśród lądu zatokę. Woda jest turkuso wo-przezroczysta, często widać przy brzegu płaszczki. Obok znajduje się budka z przekąskami i napojami, a za nią kilka wypożyczalni łódek i sprzętu wędkarskiego. Woda w zatoce jest bardzo spokojna, warto więc wybrać się na krótką przejażdżkę.
Na lunch lub kolację polecam zatrzymać się w O’Briens Hotel, mają smaczne jedzenie w przystępnych cenach, ale największą atrakcją tego miejsca jest widok na ocean i słynną, rozlewającą się we wszystkich kierunkach turkusową zatokę.
2 Comments