Jakiś czas temu na grupie Podróżniczki na Facebooku zobaczyłam wpis, który zainspirował mnie do stworzenia nowego cyklu na moim blogu. Któraś z dziewczyn pytała o najbardziej niezapomniane przeżycia z podróży, takie wyciskające łzy z oczu.
Podróżowaniu zazwyczaj towarzyszą duże emocje, pobudzenie, ekscytacja. Są jednak takie miejsca i takie momenty, które zapadają w pamięć bardzo głęboko. Momenty, które nigdy się już nie powtórzą, ale do których wracamy myślami kiedy tylko potrzebujemy zamknąć oczy, złapać oddech i na chwilę zapomnieć o otaczającej nas rzeczywistości. Chwile, na wspomnienie których pojawia się ten dobrze nam znany, tajemniczy uśmiech na twarzy.
Samo skompletowanie krótkiej listy moich wyjątkowych doświadczeń w podróży, którymi chcę się z wami podzielić okazało się doskonałym ćwiczeniem wdzięczności i natychmiast poprawiło mi humor. Tyle wyjątkowych miejsc i przeżyć. Naprawdę powinnam to docenić.
Na początek, wspomnienie z mojej pierwszej podróży do Australii, na początku 2011 roku…
The Remarkable Rocks, Kangaroo Island (South Australia)
Przypuszczam, że nie spodziewaliście się tej pozycji na liście. Kangaroo Island jest wciąż stosunkowo rzadko wybieranym miejscem podczas klasycznych australijskich roadtripów, zazwyczaj przegrywa z takimi ikonami jak Great Ocean Road na wschód od Melbourne, Uluru lub ze słynną na cały świat Wielką Rafą Koralową. Równocześnie jest drugą (po Tasmanii) największą wyspą Australii i unikatowym ekosystemem samym w sobie. Na wyspę nie wolno wwozić żadnego jedzenia oraz innych produktów organicznych, jest jednym z niewielu miejsc w Australii gdzie nigdy nie pojawiły się lisy i króliki sprowadzone z Europy i dzięki temu przetrwały tu gatunki rzadko spotykane lub unikatowe na skalę światową (pszczoły liguryjskie). Kangaroo Island może się poszczycić sporą kolonią fok i słoni morskich, pingwinami karłowatymi, zastępami kangurów i wallabie. To jakby podróżować przez egzotyczne zoo, tyle że bez klatek.
Jednym z powodów, dla których Kangaroo Island jest wciąż rzadko wybieranym kierunkiem jest trudność dotarcia na wyspę: tego trzeba naprawdę chcieć. Najpierw lot do Adelajdy i wynajem samochodu lub… kilkudniowa (kilkutygodniowa?) podróż camperem z Sydney, jak w naszym przypadku. Następnie z Adelajdy 2 godziny jazdy na południe, potem bardzo droga przeprawa promem (ok. $400 za przeprawę dla dwóch osób z samochodem w obie strony).
Do niedawna Kangaroo Island nie była połączona z resztą kraju żadną regularną linią lotniczą, w tej chwili można wprawdzie dostać się tam lokalnymi liniami Rex Air, ale ten lot też nie należy do najtańszych. Poza tym uważam, że nie ma po co wybierać się na wyspę bez własnego samochodu. Z tym wynajętym też może być problem, ponieważ standardowe ubezpieczenie nie obejmuje jazdy autem po drogach szutrowych, a innych na Kangaroo Island praktycznie nie ma. Niemniej jednak, wszystkie te utrudnienia sprawiają, że wyspa zdaje się jeszcze bardziej intrygująca, dzika a wyprawa na nią tym samym – kusząca. Naprawdę warto.
Kangaroo Island to jedno z najdziwniejszym miejsc do jakich dotarłam. Spędziliśmy na niej ponad tydzień i choć niektórzy pytają czy nam się nie nudziło (BTW, moje ulubione pytanie 😛 Konia z rzędem, kto mi wytłumaczy co to jest nuda w podróży), było nam mało i mam nadzieję, że kiedyś tam wrócę. W styczniu 2011, właśnie na Kangaroo Island upłynął nam pierwszy rok odkąd poznałam w Krakowie mojego Australijczyka. Dziwna niby-rocznica, ale zapamiętałam ten dzień bardzo wyraźnie.
Na południowo-zachodnim krańcu wyspy, na samych obrzeżach Parku Narodowego Flinders Chase znajdują się niezwykłe (jak sama nazwa wskazuje) skały, the Remarkable Rocks. Ta przedziwna formacja skalna, wysoko nad oceanem, porośnięta rdzawym mchem nie daje się z niczym porównać, nie przypomina niczego „z tego świata”. Gdy ją zobaczyłam natomiast miałam jedno natychmiastowe skojarzenie: obrazy Salvadora Dalí.
Deszcz, wiatr i słona morska woda rzeźbiły to cudo natury przez ponad 500 milionów lat. Wchodząc w granitowy labirynt poczułam się jakby na chwilę zatrzymał się czas, wszystko dookoła przestało istnieć, było tylko tu i teraz. I tylko ten wiatr i ta słona woda. Ciężko to opisać. Kangaroo Island jest dość mocno odsunięta od brzegu, co sprawia że zachody słońca po właśnie tej stronie wyspy gdzie znajduje się Flinders Chase NP są naprawdę spektakularne.
W dodatku nie było wokół nikogo oprócz nas dwoje, co jest kolejnym powodem dla którego warto tu przyjechać. Australia wciąż mnie tym zaskakuje – tu naprawdę jest bardzo dużo pustych przestrzeni, a plaże nawet w centrum Sydney nie są zatłoczone.
Zachód słońca nad Remarkable Rocks był w jakimś sensie dla mnie bardzo intymnym przeżyciem, szczególnie w taki dzień. Kto by pomyślał wtedy, podczas tej lodowatej styczniowej nocy w Krakowie kiedy poznaliśmy się w 2010 roku, że za dokładnie 12 miesięcy będę stała w tym miejscu. Właśnie w tym, żadnym innym na świecie. Że gorące słońce będzie niemo zatapiać się w ocean. Nikt nie napisałby lepszego scenariusza.