Cykl: 10 najlepszych tras trekingowych w Australii
Gdzie? Blue Mountains National Park, NSW (115 km na zachód od Sydney)
Start szlaku: Evans Lookout, punkt widokowy między Katoombą, stolicą Gór Błękitnych, a miasteczkiem Blackheath.
Poziom trudności: 3/5 średni. Szlak jest dobrze oznakowany, często uczęszczany i krótki, ale trzeba być przygotowanym na sporo kamiennych stopni po drodze. Krótkie, ale strome podejście pod koniec. Trasa tam i z powrotem.
Czas i dystans: 3 godziny | 6.3 km
Highlights: niesamowita panorama Gór Błękitnych na początku szlaku, las deszczowy w prehistorycznym klimacie (przysłowiowe paprocie, skrzypy i widłaki), piękny zapach eukaliptusowych lasów, kilka małych wodospadów po drodze, Katoomba – Blackheath – dwa urokliwe, górskie miasteczka po drodze.
Czas wrócić w góry. Jestem w Blackheath, małym miasteczku w sercu Blue Mountains, kilkanaście kilometrów na zachód za Katoombą. Właśnie skończyłam śniadanie i popijam pyszną kawę w Blackheath General Store. To mała kawiarnia i sklepik z lokalnymi produktami spożywczymi przy głównej drodze. Mają tutaj kusząco wyglądający chleb na zakwasie, ekologiczne masło i tzw. „australijski standard”, jak to ja mówię, czyli miody, przetwory, dżemy, oliwy, sery… Pierwszy raz trafiłam tutaj przypadkiem, gdy w 2018 wybrałyśmy się w krótki roadtrip po Nowej Południowej Walii z moją Mamą. W Górach Błękitnych było wtedy chłodno i deszczowo, pomimo końcówki lata. Zachwyciłam się wtedy tym miejscem, jak tylko przekroczyłyśmy próg kawiarni natychmiast otuliła nas ciepła atmosfera, właścicielka serwowała kawę i chętnie opowiadała o tym jak przyrządza wszystkie posiłki w niesamowitym piecu, który zauważyłam na zapleczu. Od tamtej pory zawsze chciałam tu wrócić i wreszcie się udało. Niestety, covid wywrócił wszystko do góry nogami – z jednej strony cieszę się, że General Store przetrwał lockdown i wciąż istnieje, z drugiej strony atmosfera, którą tak dobrze zapamiętałam ulotniła się wraz z wprowadzeniem zasad social distancing: nie ma już długiego drewnianego stołu, przy którym nieznajomi zasiadali do wspólnych posiłków, zniknęły półki z książkami, zniknął nawet ten magiczny piec z zaplecza. W tej chwili jest tu kilka stolików, dwa fajne przy oknie z widokiem na ulicę, skąd można spokojnie obserwować przesuwający się powoli jak stare slajdy świat na zewnątrz. Jedzenie jest wciąż świeże i smaczne, kawa dobra i mocna. Zajrzyjcie tutaj jak będziecie w okolicy, jeśli lubicie dobre jedzenie, kupcie kilka produktów wspierając lokalnych hodowców.
Ale nie o jedzeniu dziś miało być, tylko o trekkingu. Góry Błękitne to jedno z najpopularniejszych miejsc w Australii, swoją sławę zawdzięczają przede wszystkim swojemu położeniu – wystarczą 2 godziny jazdy samochodem z Sydney, aby znaleźć się w zupełnie innym, dzikim świecie. Spójrzcie na mapę, zwróćcie uwagę na proporcje – ogrom terenu pokrytego lasem eukaliptusowym, w wielu miejscach wciąż dziewiczy, bez dróg, mostów i szlaków – może przyprawić o zawrót głowy. Góry Błękitne zajmują powierzchnię ok. 12 tys. km2 – dla porównania powiem wam, że cała Małopolska to 15 tys. km2 . Pomimo swojej ogromnej popularności wśród Sydneysiders, którzy zjeżdżali tu na weekendy już pod koniec XIX wieku dzięki poprowadzonej linii kolejowej, w Górach Błękitnych wciąż nietrudno o miejsca niedostępne i izolowane. Nietrudno też jest się tu zgubić: poza kilkoma głównymi miejscowościami nie ma co liczyć na zasięg komórkowy, a wybierając się w kilkudniowy trekking warto zgłosić swoją trasę na posterunku lokalnej policji, gdzie można za darmo wypożyczyć tzw. personal beacon – nadajnik, który wysyła sygnał SOS w razie niebezpieczeństwa.
Liczba tras trekingowych w Blue Mountains jest niezliczona, ale są dwa niezbyt wymagające i łatwo dostępne szlaki, o których chcę wam opowiedzieć w tym cyklu. W dzisiejszym odcinku wybór padł na Grand Canyon Walking Track w okolicach wspomnianego już Blackheath. Szlak zaczyna się w przepięknym miejscu – punkcie widokowym o nazwie Evans Lookout, skąd rozpościera się widok na dolinę Grose Valley, która faktycznie przypominałaby bardziej pejzaże Arizony, gdyby nie wszechobecne eukaliptusy. Żeby tutaj trafić, trzeba zjechać z głównej drogi prowadzącej z Sydney w Góry Błękitne jakieś 10 km za Katoombą, zakręt jest dobrze oznaczony. Platforma widokowa zawieszona jest nad groźne wyglądającymi, brunatno-pomarańczowymi klifami, które opadają ostro w dół i zaburzają perspektywę: rozpiętość pejzażu jest ogromna, to jedno z tych miejsc, gdzie można się poczuć nic nie znaczącym w obliczu przyrody. Patrząc na niekończący się eukaliptusowy dywan, który wyściela okoliczne doliny można też na chwilę zapomnieć o upływie czasu: przypuszczam, że krajobraz ten niewiele się zmienił przez ostatnich kilkaset tysięcy lat.
Gdy nasycicie się widokiem (a może nawet bardziej – niesamowitą CISZĄ, która króluje w tym miejscu jak w jakiejś pierwotnej, zielonej katedrze), czas zacząć schodzić w serce kanionu. Szlak jest wyraźnie oznakowany, trasa jest krótka (niewiele ponad 6 km), ale bądźcie przygotowani na wiele schodów do pokonania.
Na początku schodzi się przyjemnie, szczególnie w lecie, ulgę przynosi rześki chłód doliny i wilgoć parująca z ogromnych paproci i mchów porastających skalne półki, gdzie nie dochodzi światło. Im głębiej schodzimy, tym bardziej się zazielenia, krajobraz jest jakby prehistoryczny. Australia w ogóle często tak mi się właśnie kojarzy: paprocie, widłaki, lasy deszczowe i zwierzęta, które jakby zagapiły się w procesie ewolucyjnym. Nie minęło jeszcze kilka minut, a drogę zachodzi nam lyrebird – symbol parków narodowych Nowej Południowej Walii. Jaram się ze szczęścia. Lyrebird (po polsku podobno lirogon?) to tajemniczy, rzadki ptak, którego nie łatwo spotkać w naturalnym środowisku, ponieważ jest bardzo nieśmiały, a na dodatek doskonale maskuje się wśród szarobrunatnych kolorów ściółki leśnej. Z wyglądu przypomina skromniejszego kuzyna pawia, i choć może nie wyróżnia się na pierwszy rzut oka wyglądem, to jest to absolutnie niesamowity ptak: lyrebirds to tzw. ptaki mimetyczne, oznacza to, że potrafią one naśladować każdy dźwięk: odgłosy ludzkie i mechaniczne także. Lyrebirds zamieszkujące obszary Royal National Park i Blue Mountains National Park, chcąc nie chcąc, musiały przyzwyczaić się do obecności turystów przez ostatnie stulecie. Efekt tej koegzystencji jest taki, że ptaki potrafią odtworzyć nawet dźwięk migawki w aparacie fotograficznym, hałas silnika samochodowego i odpalanej piły łańcuchowej, używanej przez lokalnych bushrangers. Jeśli mi nie wierzycie, to może uwierzycie Sir Davidowi Attenborough.
Na dnie Wielkiego Kanionu jest o dziwo kameralnie: nazwa jest trochę na wyrost i może zmylić tych, którzy spodziewają się ogromnych przestrzeni i panoramicznych widoków. Najlepsza panorama to wspomniane już miejsce, gdzie zaczyna się szlak, potem jednak będziecie szli dość wąską ścieżką, przeskakując po kamiennych schodkach, przekraczając kilka strumyków i przechodząc pod małymi wodospadami po drodze. W okolicy wodospadów, na samym dnie kanionu, warto zrobić sobie krótką przerwę na piknik. Wspinaczka z powrotem w górę będzie krótka, ale podejście jest strome i przyspieszone bicie serca macie gwarantowane. Szlak kończy się prawie w tym samym punkcie gdzie się zaczyna – do platformy widokowej jest może jakieś 400-500 m spacerkiem pośród odradzających się do życia eukaliptusów, doszczętnie spalonych w pożarach buszu latem 2019-20 roku. Widok zielonych listków wydobywających się spod czarnej, zwęglonej kory daje nadzieję – nic dziwnego, że symbolicznie ma ona właśnie kolor zielony.
Pożary buszu w Australii to zjawisko naturalne i pożądane: niektóre gatunki drzew i roślin potrzebują ognia, aby nasionka ukryte w zarodkach zostały uwolnione w gorącym wietrze. Natomiast to, co sprawiło, że zeszłoroczne pożary szybko przybrały skalę narodowej klęski żywiołowej, to przede wszystkim ich ogromny zasięg i równoczesność. Sezon pożarowy w 2019 zaczął się dużo wcześniej niż zwykle (bo już w październiku). Co więcej, wybuchło wiele pożarów na raz, a do tej pory busz zazwyczaj zaczynał płonąć tam gdzie najgoręcej, czyli w stanie Queensland, potem stopniowo pożary pojawiały się w stanach Nowa Południowa Walia, Victoria i Tasmania. Tym razem zabrakło strażaków i służb do pomocy, aby opanować żywioł na taką skalę. Dodatkowo zima 2019 była wyjątkowo sucha. W tym roku było zdecydowanie więcej deszczu, a i nauczeni doświadczeniem minionego, tragicznego lata, Australijczycy zdecydowali się na częstsze, kontrolowane wypalanie suchej ściółki, tak aby ograniczyć rozprzestrzenianie się ognia w razie wybuchu naturalnego pożaru. Wszystkim zainteresowanym tym tematem polecam wywiad, którego w radiowej Trójce jakiś czas temu udzielił Marek Tomalik, podróżnik i ekspert od Australii, możecie wysłuchać go tutaj.
Z tematem pożarów łączy się jeszcze jedna informacja praktyczna, którą chciałam się z wami podzielić przy okazji omawiania Grand Canyon Walking Trek. Mianowicie, istnieje szlak, którym można spacerować wzdłuż zbocza klifów rozciągających się między wspomnianym już wcześniej Evans Lookout a słynnym Govetts Lookout, do którego można także dojechać samochodem z centrum Blackheath. Szlak ten jest dłuższy, ale mniej wymagający jeśli chodzi o strome podejścia i schodki. Govetts Lookout oprócz równie zapierających dech w piersiach panoramicznych widoków oferuje także atrakcję w postaci małego wodospadu. Planowałam przejść tę trasę podczas w ten weekend, ale niestety obecnie pozostaje ona zamknięta ze względu na zniszczoną roślinność i spalone drzewa, które ucierpiały w niedawnych pożarach. Tym razem musiałam się więc zadowolić widokiem, który można zobaczyć przyjeżdżając w to miejsce samochodem, ale co to był za widok! Warto zajechać w to miejsce nawet jak nie macie w planach żadnych wycieczek pieszych. Jeśli natomiast mieszkacie w Australii i do Gór Błękitnych lubicie wracać tak często, jak ja, to zaglądajcie na stronę Parków Narodowych NSW regularnie i czytajcie aktualizacje na temat otwieranych stopniowo szlaków i campingów. Przyroda ma niesamowite zdolności regeneracyjne i głęboko wierzę, że zanim się obejrzymy, szlaki zostaną otwarte, a las się odrodzi i znów będzie cieszył nasze oczy, serca i płuca.