Cronulla to nazwa wywodząca się z lokalnego aborygeńskiego dialektu, która w swoim oryginalnym brzmieniu kurranulla oznaczała „miejsce różowych muszli”. Dzisiaj chciałabym wam opowiedzieć o miejscu, które od już prawie 2 lat nazywam domem. Każdy kto mnie zna wie, że jestem w tej części Sydney absolutnie zakochana, a mówiąc o niej mało obiektywna (za co pewnie mi się oberwie), ale nie zamieniłabym jej na żadne mieszkanie w centrum, choćby z widokiem na samą Operę.
Oto kilka powodów, dla których w Cronulli życie jest piękne.
Ocean z każdej strony
Cronulla znajduje się ok. 25 km na południe od Sydney w prostej linii. Jest to tak naprawdę kontynuacja wschodniego wybrzeża i tzw. Eastern Suburbs, gdzie znajdują się słynne plaże Bondi, Bronte i Coogee. Od tej części miasta Cronullę dzieli jednak Zatoka Botaniczna i półwysep Kurnell, gdzie po raz pierwszy na australijskiej ziemi postawił stopę Kapitan Cook. Dlatego opcja przedostania się do miasta promem (chociażby tak jak z Manly) niestety nie wchodzi w grę, bo oznaczałoby to wypłynięcie na otwarty ocean. Ale za to jaki to jest Ocean! Cronulla to zgrabny cypelek o obwodzie około 8 km, z trzech stron oblany turkusowymi wodami Pacyfiku. Kolorowe wschody słońca można podziwiać na jednej z niezliczonych plaż.
Muszę powiedzieć, że o ile lubię plaże Manly, to nigdy nie rozumiałam zachwytów nad Plażą Bondi – za dużo ludzi, za duo odżywek białkowych i dziewczyn w active wear i pełnym makijażu. Coś mi tam po prostu nie gra, choć oczywiście miejsce samo w sobie jest cudne. Plaże w Cronulli natomiast są często puste, a i jest w czym wybierać. North Cronulla Beach to pół kilometra złocistego piasku, w lecie jest regularnie patrolowana przez wolontariuszy z lokalnego Surf Club. Wanda Beach (tak, tak!) to piaszczyste wydmy i jedne z najlepszych fal do uprawiania surfingu w całym Sydney. South Cronulla Beach to mała, urokliwa plaża, gdzie miejscowi lubią spędzać weekendy. Na plażę schodzi się przez miejski park, gdzie można urządzić piknik, zrobić grilla i zjeść najlepsze fish & chips w mieście. Przy plaży znajduje się też kilka świetnych restauracji. Północną i południową plażę łączy tzw. Esplanade, czyli zgrabny deptak z widokami na Ocean. Po drodze znajdują się też rock pools, czyli kamienne baseny, które w naturalny sposób napełniają się wodą morską podczas przypływu – ten banalny w swoim zamyśle wynalazek jest jednym z absolutnych hitów na mojej australijskiej top liście. Esplanade wspina się dalej kamiennymi schodkami na cypelek z widokiem na tzw. Shark Island, podwodną rafę, która podczas odpływu wynurza się z oceanu. Powstają tam jedne z najsilniejszych i najniebezpieczniejszych fal, co sprawia, że Shark Island cieszy się nieustanną popularnością wśród poszukujących silnych wrażeń amatorów body-boardingu i surfingu. Idąc dalej Esplanade, miniemy kilka ukrytych między skałami plaż, jeszcze więcej zielonych parków i jeszcze więcej rock pools, a im dalej idziemy tym bardziej malowniczo się robi. Esplanade wprawdzie nie ciągnie się wokół całego cypelka, ale nawet jak skończy się chodnik, to można znaleźć ścieżkę w parku i zatoczyć pełne koło, wracając do centrum wzdłuż Gunnamatta Bay. To piękna trasa, ok. 6 km, idealna na poranny trening albo na spacer o zachodzie słońca.
Zachody słońca nad Zatoką Gunnamatta
Nie lubię wcześnie wstawać, dlatego niestety rzadko mam okazję oglądać wschody słońca – choć wiem, że są w Cronulli spektakularne – wszystkie plaże w Sydney są położone po wschodniej stronie. W lecie, gdy dni są na tyle długie, że słońce nie zachodzi do późna, jednym z naszych ulubionych sposobów na wieczorny relaks to piknik nad zatoką zamiast kolacji. Typowy australijski piknik, lub też sundowner canapés – jakieś krakersy, przegryzane tasmańskim serem pleśniowym i i do tego najczerwieńszy Shiraz. Czego można więcej chcieć do szczęścia! Nad Gunnamatta Bay często można zobaczyć też okolicznych mieszkańców kąpiących się w cieplejszych wodach zatoki o zachodzie słońca, kajakarzy i żeglarzy. To ta magiczna pora dnia, zawieszona gdzieś między dniem a nocą, kiedy zaczyna pachnieć jaśmin i hibiskus i kiedy moje ukochane ptaki kukuburry (australijskie śmiejące się zimorodki) obsiadają drzewa w parku i słupy telegraficzne i urządzają przedziwny koncert.
Najlepsza przejażdżka promem w Sydney
Gunnamatta Bay to urokliwa zatoka, która rozciąga się pomiędzy Cronullą a Royal National Park. Założony w 1879, jest to drugi najstarszy park narodowy na świecie (po Yellowstone w USA). Ogromne puste tereny pełne lasów eukaliptusowych, strumieni i sekretnych plaż. Najłatwiej jest się tam dostać łapiąc prom z Cronulli do Bundeeny (przystań znajduje się tuż za stacją pociągów). Przeprawa trwa około 25 minut. Za przejazd płaci się gotówką $6,50 na miejscu, bo prom nie należy do transportu publicznego Sydney, tylko jest prywatną własnością. Bundeena Ferry to stara łajba, która dzielnie służy już od 75 lat mieszkańcom maleńkiego miasteczka położonego po drugiej stronie zatoki. To najstarszy prom w całej Australii wciąż używany do przewożenia pasażerów. Polecam zająć miejsce z samego przodu, bo widoki zapierają dech w piersiach. Szczególnie popołudniową porą, kiedy nad zatoką powoli zaczyna zachodzić słońce. Rozkład jazy promu znajdziecie tutaj, nie przegapcie ostatniego promu z powrotem do Cronulli, bo wtedy utkniecie w Bundeenie.
Uczta dla oka, uczta dla podniebienia
Cronulla może się pochwalić imponującą ilością knajp, które serwują świetne jedzenie. Ze względu na swoje położenie, lokalną specjalnością są oczywiście ryby i wszelkiego rodzaju owoce morza. Jest też kilka miejsc, gdzie oprócz uczty dla podniebienia widok oceanu za oknem jest prawdziwą ucztą dla oka. Jeśli nie chcemy przepłacać, najtańszą opcją będzie kupienie już wcześniej wspominanych fish & chips i urządzenie sobie pikniku w parku przy plaży (South Beach Seafoods przy południowej albo Blue Pacific Grille i Notaras Fish Market przy północnej). Obok South Cronulla Beach serwują też najlepsze wg mnie burgery w Sydney (EAT burger), przy odrobinie szczęścia może uda wam się zająć miejsce przy otwartych oknach z widokiem na morze. Jeśli szukacie czegoś bardziej wykwintnego, to przepyszne jedzenie serwują w Zimzala. Jest to malutka restauracja przy samej Esplanade, obok klubu surfingowego. Stolików przy samym oknie jest niewiele, dlatego warto zrobić wcześniej rezerwację i cieszyć się widokiem kołyszącego oceanu. Zimzala otwiera się nawet w ciągu tygodnia od wczesnych godzin porannych i ma to dużo sensu biorąc pod uwagę, że to właśnie od tej strony wschodzi słońce. Być może warto więc wybrać się tam na śniadanie zamiast drogiej kolacji. Przechodząc do najwyżej półki, na wyjątkową okazję warto wybrać się do Summer Salt przy Wanda Beach. Jest to według mnie bez porównania najlepsza restauracja w Cronulli i jedna z najlepszych w całym Sydney. Przede wszystkim widok – wchodzicie na piętro do jasnej, przestronnej sali, gdzie wszystkie ściany od sufitu do podłogi zrobione są ze szkła. Jak już możecie się domyślić za oknem widać oczywiście ocean 😊 Po drugie menu i obsługa. Summersalt oferuje opcję tzw. degustation menu – jest to zazwyczaj 7-8 dań, w mniejszych (ale zdecydowanie wystarczających) porcjach. Dania na talerzu wyglądają jak małe dzieła sztuki a o każdym z nich kelner będzie miał coś ciekawego do powiedzenia. Do tego można dobrać opcję wine pairing i wtedy do stolika podejdzie francuski sommelier (ten niesamowity facet tworzy tak naprawdę magię całej restauracji!), który sam dobiera wina do każdego dania, a opowiada o nich tak, że siedzicie wpatrzeni i zahipnotyzowani. W Summersalt byłam dwa razy – w 2012 roku i rok temu, z okazji swojej trzydziestki. Sommelier się nie zmienił! Jeśli cenicie sobie sztukę kulinarną a do tego lubicie dobre wino, to warto raz zaszaleć.
Tak jak już napisałam we wstępie – mówiąc o Cronulli nie jestem obiektywna. Uważam, że jest to mały kawałek raju w zadziwiająco wygodnej bliskości dużego miasta. Trudno sobie wyobrazić lepszą lokalizację i lepsze krajobrazy. Długo mogłabym jeszcze zachwalać uroki tego miejsca, ale zostawię sobie coś na potem. Póki co, myślę, że przekonałam was do tego, żeby wybrać się tu chociażby na letni weekend.
Ewa
5 listopada 2017 at 00:22Anulla, swietny post a malo tego mogłabym podpisać się pod nim z czystym sumieniem 😉Niestety nie mieszkam w samej Cronulli ale bardzo blisko bo w Caringbah South i dokładnie – tutaj jest po prostu cudnie 😍 Do zobaczenie może kiedyś na plazy 😉
Anulla
5 listopada 2017 at 01:03Hej Ewa, ogromnie dziękuję za miłe słowa! Tym bardziej doceniam skoro mieszkasz obok i znasz to wszystko z autopsji. Jak tylko zacznie się lato zamierzam znów zorganizować jakieś spotkanie przy plaży, tak więc mam nadzieję do zobaczenia!
Alex
10 listopada 2017 at 07:11Dobry opis tego wspaniałego miejsca! 🙂 To nie mój blog więc nie musze być grzecznie obiektywna więc powiem wprost: Cronulla wygrywa z Sydney! ;)) Mała przyjemna miejscowość, gdzie masz wszystko co Ci trzeba. Jest zaznaczona ładnie centralna uliczka-deptak ze sklepikami, knajpkami i kinem. Jest różnorodność kulinarna (o którem w centrum Krakowa mogę pomarzyć ;(( gdzie tanie curry, a gdzie sushi za grosze?! już nie mówiąc o jakichkolwiek fish&chips). No i w końcu jest najpiękniejszy widok na świecie, ocean z każdej strony, niebieski, szalony, dziki i piękny <3
Anulla
20 listopada 2017 at 00:28Bo ja zawsze powtarzam, że w Australii tańsze niż w Polsce to jest tylko sushi i wino 😉 A tak serio to cieszę się, że pokochałaś Cronullę tak ja! Jest tu naprawdę wszystkiego co potrzebne do szczęścia pod dostatkiem. Wszędzie piechotką, ludzie się znają i pozdrawiają nawzajem, a piękna przyroda dookoła dopełnia sielskiego obrazka.