Blog posts

Jak to się stało, że wylądowałam na Antarktydzie?

Jak to się stało, że wylądowałam na Antarktydzie?

Antarktyda, Podróże za ocean, Praca w Australii

Obiecałam wam (i sobie samej) relację z wyprawy na Antarktydę, jest to zarazem pierwszy post w Nowym Roku. Dlatego chciałabym zacząć tę opowieść od małego podsumowania, które mam nadzieję nastroi was optymistycznie i doda motywacji do działania.

Przypuszczam, że wielu z was zadaje sobie teraz pytanie: jak to się w ogóle stało, że ja na tej Antarktydzie wylądowałam. Jak się możecie domyślić, nie da się tam tak po prostu pojechać ani tym bardziej polecieć, nie jestem naukowcem pracującym w polarnej stacji badawczej, a ceny komercyjnych wycieczek są niestety zazwyczaj kosmiczne.

Być może pamiętacie, jak w zeszłym roku pisałam, że potrzebowałam zmiany i zaczęło mi być trochę duszno w mojej pierwszej australijskiej pracy. Z pracą było wszystko w porządku i zawsze będę wdzięczna mojemu byłemu szefowi za zaufanie którym mnie obdarzył i za to, że dał mi tę pierwszą szansę na start, chociaż byłam tu nowa i wszyscy inny podejrzanie patrzyli na brak doświadczenia w Australii. Firma była jednak maleńka, płaca skromna, a ja chciałam się rozwijać. Gdy do tego pojawiły się tarcia z moją ówczesną menadżerką, zaczęłam rozglądać się za nową pracą i zdecydowałam się na dość ryzykowne posunięcie. Mianowicie, zadzwoniłam do tego samego rekrutera, dzięki któremu dostałam pierwszą pracę. Powiedziałam szczerze dlaczego chcę odejść i czego szukam. I od tamtej pory rekruter zaczął podsyłać mi różnego rodzaju oferty (zaznaczam, że wszystko kręciło się dalej wokół branży turystycznej, bo w tym specjalizuje się firma rekrutacyjna). Kilka ofert było atrakcyjnych, ale nie na tyle, żebym rzuciła ówczesną pracę. Po 3-4 próbach rekruter wysłał mi maila o następującej treści: Here’s a thought I had for you. It’s out there but why not have a look, right!? Very cool products with this company! Would be curious to see what you think. Tak też (w dużym skrócie) dostałam nową pracę w dziale operacji Aurora Expeditions. Jest to lokalna, australijska firma, która specjalizuje się przede wszystkim w ekspedycjach turystycznych w rejony polarne używając to tego bardzo małego statku, co sprawia, że doświadczenie podróży jest intymne i autentyczne. Bardzo to wszystko ciekawe, bo nigdy wcześniej nie pracowałam w Operations i nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z przemysłem morskim, statkami, a tak w ogóle to nad Bałtykiem byłam 2 razy w życiu. Okazało się, że moje podróże, przygody i doświadczenie „w terenie” jako przewodnik ma większe znaczenie niż skrzętnie spisane CV i wszystkie wcześniej zdobyte dyplomy. Choć oczywiście moja pierwsza praca w Australii w dość niszowej branży odegrała tutaj duże znaczenie. No ale udało się, to najważniejsze. Super ludzie, bliżej do domu, lepsza pensja i przede wszystkim faktycznie fantastyczny produkt, bo samo przeglądanie ich strony internetowej przyprawiło mnie o ciarki. Czym się zajmuję? Wieloma rzeczami związanymi z szeroko pojętą logistyką oraz kwestiami natury prawnej dotyczącymi zatrudnienia naszych przewodników i specjalistów pracujących na statku. Moim głównym zadaniem jest dopilnowanie, że ekipa około 50 przewodników rozsianych po całym świecie dotarła w odpowiednie miejsce na czas, z wszystkimi potrzebnymi papierami w ręku.

Postęp był niesamowity i naprawdę wiele się nauczyłam. Dodatkowo odkryłam, że dział Operacji to najbardziej zajebisty dział w firmie i jeśli w ogóle zostanę przy pracy biurowej (hmm?), to będę się go trzymać kurczowo, bo tak naprawdę ma najwięcej wspólnego z pracą w terenie, no fluff, tylko prawdziwe życiowe problemy i praktyczne podejście. Co więcej, pracuję z ekipą naprawdę niesamowitych ludzi – od kajakarzy po alpinistów, ludzi, którzy tak jak ja kochają przygody, góry, wodę, outdoor, campingi, którzy uprawiają przedziwne sporty, są włóczęgami i wolnoduchami spełniającymi swoje marzenia.

Po półtora roku w firmie przyszła wreszcie i kolej na mnie, żeby doświadczyć na własną rękę tego, czym się na co dzień zajmujemy. Polityka firmy jest taka, że starają się każdego prędzej czy później gdzieś wysłać, w zależności od roli, którą się wykonuje. Nie mamy tak naprawdę wpływu na to jaka wycieczka nam przypadnie, może być Grenlandia, może być Spitsbergen, mogą być Wyspy Szkockie albo ikoniczna Antarktyda. Nie żebym nie chciała pojechać absolutnie wszędzie, ale wiadomo, o Antarktydzie marzą wszyscy, którzy mają do czynienia z branżą. Dlatego możecie sobie wyobrazić moją radość, gdy okazało się, że wycieczka, na którą postanowili mnie wysyłać to nie tylko Antarktyda, ale… wyprawa bożonarodzeniowa!!! Dlaczego jest to takie ważne? A no dlatego, że sezon „letni” na Antarktydzie zaczyna się dopiero pod koniec listopada, a wycieczki komercyjne mają miejsce tylko latem ze względu na warunki pogodowe oczywiście (zimą statki nie byłyby w stanie przedrzeć się przez zamarznięty lód). Wyprawa świąteczna była dopiero drugą w tym sezonie, a początek sezonu oznacza, że wciąż jest wszędzie mnóstwo śniegu i lodu, bo zima dopiero co się skończyła. Prawdziwe białe Święta.

Oczywiście, jak możecie się domyślić wyprawa na Antarktydę statkiem zajmuje sporo czasu (co najmniej 4 dni schodzą na samą przeprawę morską), a ceny takich wycieczek są kosmiczne. A więc jak się tam dostać, gdy nie dysponujemy milionem monet?

Pracując dla firmy takiej jak moja, jest duża szansa, że pojedziecie za darmo, dlatego jeśli kogoś naprawdę kręcą te klimaty, to serdecznie polecam spróbować swoich szans w branży. Nie trzeba mieszkać w Australii, liczba firm operujących w terenach polarnych jest wprawdzie ograniczona, a branża niszowa, ale za to są one rozsiane po różnych ciekawych zakątkach świata. Z firm o dobrej reputacji oprócz naszej (Aurora Expeditions) mogę polecić te z siedzibami w Europie: Ocean Wide Expeditions (Holandia), Hurtigrutten (Norwegia) oraz Lindblad (USA-Szwecja).

Jeśli praca za biurkiem nie jest dla was, ale możecie się za to pochwalić imponującym outdoorowym portfolio, warto spróbować swoich sił pracując na statku lub „w terenie”. Tour operatorzy specjalizujący się w turystyce aktywnej i wyprawach w tak ekstremalne rejony zawsze są otwarci na nowych kandydatów, bo jak możecie sobie wyobrazić, nie zawsze jest łatwo znaleźć specjalistów w tej specyficznej branży. Dobra wiadomość jest taka, że zdecydowana większość przewodników pracuje na kontraktach jako freelancerzy i nie ma znaczenia gdzie mieszkacie i jakiej jesteście narodowości. Kto może być atrakcyjnym kandydatem? Spektrum pożądanych umiejętności jest ogromne: począwszy od lekarzy specjalizujących się w medycynie ekspedycyjnej (wilderness medicine, remote areas medicine), poprzez doświadczonych fotografów, kajakarzy, płetwonurków, przewodników związanych z żeglugą morską, na historykach, przyrodnikach i pracownikach naukowych kończąc. Pamiętajcie, że w tej branży, a szczególnie w krajach takich jak Kanada, czy Australia, gdzie Outdoor – pisane przez duże O – to religia, nie trzeba mieć wszystkich możliwych ukończonych kursów, żeby dostać taką pracę. Liczyć si ę będzie przede wszystkim wasze dotychczasowe doświadczenie, jak i osobiste zainteresowania. Jeśli na codzień uprawiacie sporty, znacie się na rzeczy, znacie się na sprzęcie a do tego otarliście się kiedyś w mniejszym lub większym stopniu o branżę turystyczną to jest spora szansa, że pracę dostaniecie, choć oczywiście nie ukrywam też, że dla wielu osób jest to „praca marzeń” i konkurencja jest duża. Ale próbować warto i trzeba.

A co jeśli „nie chcę wyprowadzać się z Polski na stałe, nie posiadam odpowiednich umiejętności. Jak inaczej mogę jeszcze spróbować dostać się na Antarktydę”?

Możecie udać się w podróż do Patagonii, polecieć z Buenos Aires do Ushuaia (o tym więcej w kolejnym wpisie) i tak jak wielu innych bakpackerów, którzy mają ograniczony budżet, ale zapas wolnego czasu i kupili przezornie, a zarazem optymistycznie) bilet tylko w jedną stronę, możecie udać się do lokalnych biur podróży i czatować na okazje last minute. Jest to dość popularna praktyka, wszystkim nam pewnie gdzieś tam marzy się podróż na Antarktydę, a wiadomo, że nie każdego stać. Pamiętajcie, że większość klientów na tego typu rejsach planowała tę podróż latami, w związku z czym nierzadko zdarza się, że rezerwacji dokonuje się rok – półtora przed wyjazdem. Jeśli ktoś jest na tyle elastyczny, że zdecyduje się kupić wycieczkę, na której są jeszcze jakieś wolne miejsca kilka dni czy też tygodni przed początkiem wyprawy, to tour operatorzy są czasem w stanie zejść z ceny nawet 40-50%.

Wersja dla hardcorów

W końcu, jeśli Antarktyda nie daje wam spokoju i śni wam się po nocach i wiecie, że MUSICIE tam pojechać, a dodatkowo naprawdę lubicie śnieg i lód i nie boicie się przeszywającego do kości zimna, możecie spróbować szczęścia aplikując o pobyt w polskiej stacji badawczej Arctowski, lub w innych międzynarodowych stacjach – największa i najbardziej znana, to ta tuż przy samym biegunie Amundsen-Scott Station. Personel każdej stacji zmienia się co roku (czasem co sezon – zima/lato), ze względów psychologicznych i zdrowotnych nie jest wskazane, aby przebywać tam dłużej niż rok – izolacja, rozłąka z bliskimi, brak słońca i niedobór witaminy D działa na ludzi w nieprzewidywalny sposób. Stacje badawcze potrzebują nie tylko naukowców, ale pracowników, którzy są chętni do pracy przy zwykłych codziennych czynnościach, dzięki którym wszystko w bazie działa sprawnie: zazwyczaj potrzeba sporo pracowników budowlanych, czasem hydraulików i mechaników, potrzebny jest lekarz, kucharz, ktoś kto zajmie się biblioteką, złota rączka od wszystkiego, pilot helikoptera…

W maleńkiej bazie brytyjskiej w Port Lockroy (gdzie znajduje się przytulne muzeum i świetnie wyposażony sklepik) poznałam „tegoroczny” personel, złożony z 5 pracowników. Na Antarktydę trafili w listopadzie, na początku polarnego lata, zostaną do marca. W zimie ta konkretna stacja będzie zamknięta (te większe, jak Arctowski są całoroczne), ale póki co maja ręce pełne roboty: podczas jednego sezonu odwiedzi ich prawie 18 tys turystów (tylu obecnie trafia na Antarktydę co roku). W Port Lockroy funkcjonuje także pełnoprawny oddział brytyjskiej poczty, więc można wysłać pocztówkę, która statkiem popłynie na Falklandy-Malvinas, stamtąd do Londynu, skąd roześlą je do „reszty świata”. Dziewczyna z Anglii ogarnia codziennie obowiązki pocztowe, a młody chłopak z Francji zajmuje się sklepikiem i… codziennie liczy pingwiny, bowiem dookoła zabytkowego drewnianego budynku jest sporych rozmiarów kolonia pingwinów Gentoo. Grupie przewodzi młoda Holenderka, Heidi. Zapytałam ich jak to się stało, że trafili do Port Lockroy, czy mieli jakieś konkretne doświadczenie zawodowe, które sprawiło, ze dostali tę pracę. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że absolutnie nie, jest to bardzo przypadkowo dobrana ekipa odważnych ludzi, którym marzą się przygody i nie boją się spędzić 6 długich miesięcy na śmierdzącej pingwinią kupą wysepce. Heidi zajmowała się marketingiem, ale przybywała wcześniej w różnych odosobnionych placówkach w północnej Szkocji, a Guillaume (Francuz) od kilku lat już ima się różnych przypadkowych prac w odległych, dzikich terenach – czasem jest to wolontariat, czasem praca płatna jak w Port Lockroy, liczy się odwaga, wytrwałość i praktyczne umiejętności radzenia sobie z wyzwaniami życia w dzikiej głuszy.

Podsumowując…

Może to dziwnie zabrzmi, może wydaje wam się to abstrakcyjne, ale naprawdę czasem po prostu wystarczy wejść na stronę miejsca, w którym chcielibyście pracować, znaleźć zakładkę careers albo jobs i… zwyczajnie wysłać CV. Tylko tyle i aż tyle. Pamiętajcie: wszystko jest dla ludzi, granice się skurczyły, szczególnie w takich branżach jak turystyka aktywna i statki pływające po międzynarodowych wodach, można być skądkolwiek i pracować gdziekolwiek. Nie macie nic do stracenia.


Przydatne linki

Find a job in Antarctica – baza danych i praktyczny przewodnik dla tych, którzy rozważają opcję pracy sezonowej na jednej z tamtejszych stacji badawczych

Polska Stacja Badawcza Arctowski – rekrutacja i praktyczne informacje dla kandytatów (w języku polskim)

UK Antarctic Heritage Trust – lista wszystkich obecnie dostępnych pozycji w bazach polarnych Wielkiej Brytanii

Pure Exploration – 3 miesięczny kurs dla Expedition Leader i Adventure Guides w Nowej Zelandii

How to get a job in Antarctica? – osobista historia i porady amerykańskiego przedsiębiorcy, specjalisty w zarządzaniu międzynarodowymi spółkami i mentora start-upów, Jeffrey’a Donenfelda.

1 Comment

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.