Blog posts

Słońce, wiatr i wulkaniczny pył.

Słońce, wiatr i wulkaniczny pył.

Lanzarote, Podróże za ocean, Strona główna

Na lotnisku w Katowicach tłum. Widać, że sezon wakacyjny w pełni. Hudgharda, Teneryfa, Gran Canaria… w tym i moje Lanzarote. Trochę przerażona patrzę na objuczone rodziny z dziećmi, wieloosobowe grupy znajomych, głośne i roześmiane. Czy byłam naiwna myśląc, że wybierając jedną z mniej uczęszczanych (jak mi się wydawało) Wysp Kanaryjskich uciekam daleko, żeby złapać oddech, pobyć sama? Na szczęście nie. Lanzarote nawet w szczycie sezonu turystycznego zaskakuje swojską dzikością i niespiesznym rytmem ulicy. Plaże z okien samolotu wydawały się puste, a na razie minął dopiero jeden dzień i to w stolicy wyspy, Arrecife.

Odkąd wyprowadziłam się do Australii jakoś zaczęło mnie nosić po wyspach. Wcześniej wydawało mi się, że wcale za nimi nie przepadam. Ale wyspy mają w sobie pewną dzikość, której nie znajdziemy na stałym lądzie. Jest też wiatr. Niepokojący wiatr znad oceanu, który wraz ze słonym powietrzem niesie ze sobą tajemnicę odległych krain. Wieje ciągle i bardzo mocno. A ja uwielbiam wiatr.

Lanzarote przynależy do terytorium Hiszpanii, jak wszystkie Wyspy Kanaryjskie, ale geograficznie bliżej jej do Maroko i pustynnej Afryki. Fascynuje mnie jako świat zawieszony gdzieś pomiędzy współczesną Hiszpanią i Ameryką Południową. Na autobusy mówią tu całkiem serio guagua i akcent też jest latynoski, czasem trudny do zrozumienia. Choć tak naprawdę było przecież na odwrót – to stąd Krzysztof Kolumb i konkwistadorzy wyruszali na podbój Ameryk, większość załogi pochodziła z biednych terenów południowej Hiszpanii i Wysp Kanaryjskich właśnie. Nazwy potrafią brzmieć co najmniej egzotycznie, choć w większości barów zamówimy oprócz lokalnych przysmaków typową dla Półwyspu tortilla de patatas, jamón serrano czy tinto de verano [coś na modłę sangria, czerwone wino połączone z cytrynową Fantą albo Spritem, z lodem i owocami]. Ah, błogosławione tinto de verano!

Powrót do Hiszpanii miałam w planach od lat, ale jak zwykle wyszło inaczej, życie miało dla mnie inne plany i przez moje międzykontynentalne perypetie jakoś ciągle było nie po drodze. Hiszpania zawsze będzie miała w moim sercu szczególne miejsce, nie tylko dlatego, że studiowałam iberystykę. To tam wyjechałam w swoją pierwszą „dorosłą” podróż, bez nadzoru rodziców i nauczycieli. Miałyśmy wtedy po 18 lat z moją najlepszą przyjaciółką z liceum i poleciałyśmy same do Girony (Tusia, kiedy to było?!). Potem była Barcelona, pociąg do Walencji i tysiące młodzieńczych przygód. Pamiętam, że w Barcelonie na przykład, w naszym hostelu poznałyśmy braci Holendrów, którzy przyjechali do Hiszpanii rowerami aż z Utrechtu. Walencja nas zachwyciła. Wtedy chyba też hiszpańskie życie pochłonęło mnie bezpowrotnie. Cztery lata później mieszkałam już w Walencji. Udało mi się dostać tam na Erasmusa, pierwszy raz musiałam wynająć mieszkanie za granicą i być całkowicie samodzielna. Poznałam świetnych przyjaciół, poszłam do pierwszej zagranicznej pracy. Minął rok pełen niezapomnianych wrażeń i… od tamtej pory już nigdy nie wróciłam do Hiszpanii, choć z Hiszpanami w Krakowie pracowałam praktycznie codziennie.

Dlaczego Lanzarote? Wiedziałam, że chcę wrócić do Hiszpanii, ale nie wiedziałam do końca gdzie dokładnie. Barcelonę, Madryt i Walencję znałam już dość dobrze. Marzyła mi się Andaluzja, ale w sierpniu tam jest 43 stopnie w cieniu i tryliony turystów. Więc może Wyspy Kanaryjskie? Wciąż jeszcze Hiszpania, a jednak jakaś tajemnica. Trochę dalej i ciekawiej. Która wyspa? O tym ostatecznie zadecydował przypadek, mianowicie w czerwcu zrobiłam kurs nurkowania. Postanowiłam to wykorzystać i znaleźć miejsce, które mogłabym zobaczyć nie tylko na powierzchni, ale także pod wodą. Pierwsza pozycja w wyszukiwarce – Lanzarote, podwodne Museo Atlantico. A więc Lanzarote. Tylko jakoś się tam trzeba dostać, a czas miałam bardzo ograniczony. Udało się wylecieć z Pyrzowic WizzAirem, prosto do Arrecife. Żeby wrócić do Krakowa na czas przedostałam się lokalnymi liniami lotniczymi Binter (bardzo polecam) na Gran Canarię. W Las Palmas spędziłam tak naprawdę 10 godzin, ale było warto, o czym napiszę później. Z Gran Canarii wróciłam prościutko do Krakowa nieszczęsnym (ale tanim) Ryanairem.

Na Lanzarote chodniki są wyłożone kostką brukową, ale gdy przyjrzymy się jej dokładnie zobaczymy, że jest wykonana ze skały wulkanicznej. Kamienne schodki w Arrecife są czarne i porowate jak zastygła lawa. Oprócz tego rzuca się w oczy dużo uboższa architektura w porównaniu z monumentalnym, eleganckim Madrytem czy też artystyczną Barceloną. Budynki są surowe i białe. Cała wyspa usiana jest białymi domkami, białymi dachami, białymi murkami… styl ten zawdzięcza Cesarowi Manrique, najsłynniejszemu architektowi Lanzarote, który ustawowo nakazał malowanie domów na biało, aby kontrastowały z czarnym pyłem wulkanów.

Wreszcie nie musiałam spieszyć się na kolację – idąc piechotą nad tzw. Charco [z hiszp. „kałuża”], myślałam, że może jednak jak na Lanzarote 21:30 to trochę późno, żeby zamawiać jedzenie, bo część lokali wydawała się podejrzanie pusta. Myliłam się. Zbyt długo nie było mnie w Hiszpanii i prawie zapomniałam jak to jest. O 22:00, kiedy już po skończonej kolacji zbierałam się do domu moja baskijska restauracja zaczęła się zapełniać, a wraz z nią wszystkie inne lokale nad Charco. W drodze powrotnej mijałam place zabaw przy głównej promenadzie, gdzie dzieci wciąż beztrosko huśtały się na huśtawkach, pomimo, że była już prawie 23:00.

Pomyślałam sobie wtedy, że warto podróżować chociażby po to, aby przeżyć tych przysłowiowych siedem żyć, jak kot. Jednego dnia patrzeć na Operę w Sydney a drugiego pić tanie, słodkie wino na miejskim placyku w Hiszpanii o godzinie, kiedy w Australii bliżej im do wstawania i porannego joggingu niż nocnej imprezy. Jeszcze 3 tygodnie temu byłam na Tasmanii, gdzie w nocy zamarzaliśmy z zimna, robiło się ciemno o 17:00 i gdzie martwiliśmy się czy dobiegniemy do jakiejkolwiek knajpy serwującej wieczorny posiłek po 20:00. Dziś wyszłam z pokoju o 20:30, na niebie wciąż dość wysoko stało słońce. Za oknem widać było surowe ściany wulkanicznych zboczy górujących nad centrum wyspy…

…c.d.n.

2 Comments

  1. Aga
    20 września 2017 at 01:06
    Reply

    Miło sie czyta i porównuje z Teneryfa.To jednak mocno różne wyspy!Czekamy na dalszy ciąg relacji:)

    • Anulla
      5 listopada 2017 at 01:04

      Tak, słyszałam, że Teneryfa to najzieleńsza z wysp! Próbuję opisać dzień 3, 4 i 5 🙂

Skomentuj Aga Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.