Blog posts

Trekking w Australii: Wspinaczka na Wollumbin

Trekking w Australii: Wspinaczka na Wollumbin

Australia, Top atrakcje

Cykl: 10 najlepszych tras trekingowych w Australii.

Gdzie? Wollumbin National Park, Nowa Południowa Walia (na granicy ze stanem Queensland)
Start szlaku: 12km na południowy zachód od miasteczka Murwillumbah. Szczegóły tutaj.
Poziom trudności: 5/5 trudny (bardzo stromo, łańcuchy przy szczycie)
Czas i dystans: 4-6 godzin | 9 km | 1159 m n.p.m.
Highlights: tropikalny las deszczowy, 360° widok ze szczytu pradawnego wulkanu

Zgodnie z obietnicą, dzisiejszy wpis zabierze was w zupełnie inne klimaty trekingowe w porównaniu z Górą Kościuszki, o której pisałam ostatnio. Wprawdzie wciąż pozostajemy w Nowej Południowej Walii, ale przenosimy się na jej drugi koniec, na północ.

Wollumbin w lokalnym aborygeńskim języku plemienia Bundjalung oznacza „łapacz chmur”. Osobiście uważam, że ta nazwa pasuje do góry, o której mowa zdecydowanie bardziej niż narzucona przez kolonizatorów nazwa Mount Warning. Niemniej jednak historia związana z anglosaską nazwą warta jest wspomnienia.

16 maja 1770 roku kapitan James Cook, jako pierwszy Europejczyk, który zapuścił się w te okolice, dostrzega na horyzoncie charakterystyczny szczyt i zapisuje w swoim dzienniku „niezwykła, ostro zakończona góra leżąca w głębi lądu… ”. Kapitan Cook spoglądał wtedy w tym kierunku z Przylądka Byron, gdzie dziś znajduje się znane miasteczko Byron Bay, ukochane przez australijskich surferów. Niecałe 5 godzin później, żeglując na północ wzdłuż wybrzeża, Cook napotkał groźne rafy koralowe, który wymusiły na nim zmianę kierunku. Ostrzegawczy, złowrogi szczyt był widoczny tak długo, jak rafy koralowe stały na przeszkodzie, aby znów obrać pożądany kierunek żegługi.

„Na tej podstawie nazwałem górę Mount Warning, ziemia jest wysoka i pagórkowata, ale jest wystarczająco widoczna, aby odróżnić ją od wszystkiego innego dookoła. Punkt, w pobliżu którego leżą te rafy nazwałem Point Danger”.

Do Parku Narodowego Wollambi dotarliśmy jesienią 2015 roku. Była to moja ostatnia podróż do Australii jako turystka, kilka miesiecy później przeprowadziłam się tutaj na stałe. Był to 2,5 tygodniowy roadtrip w czasie Świąt Wielkanocnych połączonych z australijskim świętem narodowym ANZAC Day. Kwiecień to czas, gdy w Australii zmienia się czas na zimowy, a dni stają się krótsze. Pomimo tego, że pogoda zazwyczaj wciąż dopisuje, trzeba być zdecydowanie bardziej zorganizowanym niż w lecie, ponieważ jak się nie zacznie dnia wcześnie rano, to niewiele czasu pozostaje na przejechanie sensownego dystansu, a przed snem trzeba przecież jeszcze rozbić biwak, rozpalić ognisko, przygotować kolację. Ciemno robi się wtedy około 18:00 i potem przy tym ognisku można siedzieć, i siedzieć i siedzieć wiele godzin przed zaśnięciem. Ale najpierw trzeba sobie mądrze zaplanować dzień. Pamiętajcie, że w Australii ciemność to prawdziwa ciemność, taka bez żadnych świateł na campingu, bez łuny wielkich miast na horyzoncie. Ciemność przepastna, prawdzia czarna czeluść jeśli nie trafi wam się akurat pełnia księżyca. Nocą w buszu wszystko ożywa. Kangury i walabie stają się aktywne o zmierzchu, a gdy te pójdą spać, nocne possumy zaczynają harcować dookoła. Jeśli nie chcecie gotować kolacji przez 3 godziny, bo ciągle musicie odganiać od siebie te dzikie zwierzęta, wczesna pobudka rano zdecydowanie jest dobrym pomysłem (nie żeby nam się to udawało, skądś w końcu wiem jak wygląda to „życie po zmroku”).

O Mt Warning nie mieliśmy pojęcia. Jechaliśmy wtedy z Byron Bay, gdzie spędziliśmy jedną noc, w stronę Gold Coast. Po drodze pojawiły się drogowskazy i tak też spontanicznie zmieniliśmy trasę. Było już popołudniu, a na tablicy informacyjnej przed wejściem na szlak jest wyraźnie napisane, że trasa jest trudna, że na szczycie są łańcuchy, że trzeba liczyć około 6 godzin na powrót. Debatowaliśmy na ten temat trochę, z jednej strony doświadczenie podpowiadało nam, że szlaki w Australii jak i w Polsce pokonujemy zazwyczaj szybciej, niż jest to przewidziane (inaczej rzecz się miała np w słowackich Tatrach i w Kanadzie, gdzie niestety zbyt optymistycznie nie raz nie dokalkulowaliśmy). Z drugiej strony, wg oficjalnych informacji na stronie National Parks NSW, szlak na Wollumbin miał 5/5 w używanej przez nich skali trudności .

Pogoda dopisywała, nie było też za gorąco (bo dla mnie to jest największy killer jakiejkolwiek aktywności na świeżym powietrzu), postanowiliśmy zaryzykować.

Trasa jest bardzo przyjemna, ponieważ praktycznie przez cały czas wiedzie przez gęsty, soczyście zielony las deszczowy, po drodze widać pradawne „paprocie, skrzypy i widłaki”. Szlak jest wąski i stromy, ale dobrze oznakowany i utrzymany, przez większość czasu będziemy się wspinać bo wytyczonych stopniach. Przypuszczam, że pokonanie go w lecie może być dużo bardziej uciążliwe (ze względu na temperaturę i wilgotność powietrza), uważałabym także po deszczu, bo może być tu bardzo ślisko. Pod sam koniec wspinaczki docieramy do stromej skały, na którą trzeba się wspiąć trzymając łańcucha, ma ona około 100 m wysokości. Niemniej jednak, udało nam się przejść cały szlak po prostu w adidasach i całość zajęła nam około 4 godzin, w drodze powrotnej zbiegaliśmy, bo chcieliśmy zdążyć przed zmrokiem. Jeśli lubicie trail running, to zejście w dół zajmuje ok 40 min. Tak naprawdę wysoka pozycja w skali trudności wynika chyba z długiego, ostrego podejścia i tych łańcuchów właśnie, jeśli chodzi o nachylenie to jest podobnie jak podczas podejścia na Rysy od słowackiej strony, jednak zdecydowanie krócej i prościej (nie ma przepaści i uskoków po drodze).

Widok ze szczytu wbija w ziemię. Nagle uświadamiamy sobie, że stoimy pośrodku pradawnego wulkanu: szczyt Wollumbin to tak zwany „nek” – pozostałość skał powstałych jako wypełnienie komina dawnego wulkanu, podczas gdy stożek wulkaniczny dookoła uległ erozji. Dookoła wyraźnie widać okalającą dawny wulkan granicę skał, ziemia jest bardzo żyzna. Jeśli dopisze pogoda, patrząc na północny wschód zobaczycie zarys słynnych drapaczy chmur miasta Gold Coast. Dziwny to widok, niechcianej w tym momencie cywilizacji.

Post scriptum


Wollumbin jest miejscem o ogromnym duchowym znaczeniu dla Aborygenów z plemienia Bundjalung, odbywają się tutaj ważne ceremonie i rytuały inicjacyjne. Według lokalnej społeczności aborygeńskiej, tylko osoby, które przeszły odpowiednią inicjację mogą wejść na szczyt. Przygotowując ten wpis dowiedziałam się, że w 2015 roku góra została wpisana na listę dziedzictwa kulturowego Australii oraz uznana jako miejsce o szczególnym znaczeniu dla australijskich Aborygenów, zmieniono także jej nazwę z Mount Warning na Wollumbin właśnie. Starszyzna aborygeńska wystosowała prośbę, aby uszanować to miejsce i nie wspinać się na górę. Wspinaczka nie jest zabroniona, ale na stronie internetowej Parków Nowej Południowej Walii, jak i przed wejściem na szlak znajduje się obecnie informacja na ten temat. Zmiany te miały miejsce niedługo po naszej podróży. Nie wiem, czy dziś wspięłabym się na szczyt – każdy musi sobie odpwiedzieć na to pytanie według własnego sumienia. Myślę, że miałabym z tym problem. Z tych samych powodów nie wspięliśmy się na szczyt Uluru w 2011, długo zanim zostało to zabronione. Od 26 października 2019 Uluru wreszcie odpoczywa.

1 Comment

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.